W pewnym momencie rekonstruktor chce każdy aspekt swojego hobby wynieść na wyższy poziom. Zaczyna się ręcznym szyciem a przechodzi przez farbowanie, tkanie i przędzenie wełny. Dotyka tych, którzy rekonstrukcję traktują w sposób analityczny, badawczy i życiowy - dla nich nie jest to tylko zestaw imprez na których wymogiem jest posiadanie takiego lub innego 'przebrania' (choć tych nie neguję, podejście do sprawy to kwestia innej i dużo dłuższej dyskusji). Kuchnie zamieniają na laboratoria barwiarskie, piwnice na warsztaty i kuźnie, zmuszeni są do przeorganizowania szaf aby te zmieściły wszystkie potrzebne 'półprodukty' i narzędzia. Nie wspominając o ciuchach ;)
Łącząc moją chęć bezustannego rozwijania swojej pasji do rekonstrukcji z ostatnim zamiłowaniem do farbowania postanowiłam zaszaleć. Wyjść wyżej niż kupienie barwnika, czy zerwanie odpowiednich 'składników' z drzewa.
Postawiłam sobie cel w postaci wyhodowania z nasion rośliny, wyekstrahowania z niej barwnika a następnie, oczywiście, zafarbowanie nim tkaniny.
Misję 'URZET' uważam za rozpoczętą :D
Ja próbowałam, i nie wzeszły, potem doczytałam że w naszym klimacie (czytaj na pomorskim wygwizdowie) urzet po prostu nie wschodzi i tyle. Więc mogę się co najwyżej obejść smakiem. Może tobie się uda - trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że skoro w Anglii wschodzą (a stamtąd mam cały 'przepis' jak to to wyhodować i barwnik otrzymać) to u nas też się uda ;)
UsuńNa pewno będę informowała o postępach (lub braku)